Poprzednia Strona Trudne Początki Strona domowa
 

Inspiracją mojego zainteresowania jujutsu był mój ojciec, Rajmund Murlowski (1922-1978), który wiosną 1970 roku po raz pierwszy próbował zainteresować mnie samoobroną. Wtedy to usłyszałem o japońskiej sztuce walki, jujutsu. Brzmiało to bardzo tajemniczo, lecz nie bardzo wtedy rozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Wiedziałem tyle tylko, że można poznać fajne "sztuczki", aby przewrócić któregoś z moich kolegów. Mimo to kontynuowałem naukę próbując coś zrozumieć z nauk mojego ojca. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego mam to ćwiczyć i że powodem był m.in. stan mojego zdrowia. Na krótko przed rozpoczęciem "treningów" przebywałem kilka miesięcy w szpitalu i jak dowiedziałem się później, jedną nogą byłem "już tam". W każdym bądź razie treningi okazały się dla mnie bardzo pomocne. Myślę jednak, że nie chodziło tu głównie o nauczenie mnie technik samoobrony, ale o wykonywanie jakichkolwiek ćwiczeń fizycznych, a że ojciec akurat znał jujutsu, wybór był prosty. Pomimo tego nadal nie bardzo wiedziałem, co to jest jujutsu.


R. Murlowski - Egipt 1947

Chociaż w owym czasie było niewiele publikacji na ten temat, a ojciec bardzo mało mówił na temat historii jujutsu, to pamiętam kilka pozycji książkowych w języku niemieckim dotycząch jujutsu, które posiadał w swojej biblioteczce. Jedna na pewno jest autorstwa Ericha Rahna (brak okładek i daty wydania, prawdopodobnie ok. 1925 roku). Inna to mała broszurka o samoobronie z 1925 roku, zawierająca kilkanaście fotografii technik. Zostały mi jeszcze na pamiątkę po ojcu z tego okresu dwa małe breloczki przedstawiające jedną z technik jujutsu. Z jego wspomnień wiedziałem tylko, że ćwiczył u dwóch ekspertów w latach 1940-1944 w trakcie służby w grupach specjalnych w Europie. Jednym z nich był na pewno Japończyk. W systemie tym osiągnął poziom czarnego pasa. Później, w latach 1945-47 miał jeszcze kontakt z kimś trenującym jujutsu. Z tego co pamiętam, był to chyba jakiś oficer aliantów, prawdopodobnie Brytyjczyk Wcześniej i w międzyczasie trenował także boks oraz zapasy. Bardzo dobrze ćwiczył na drążku i miał osiągnięcia w rzucie kulą. Pod koniec 1945 roku na amatorskich zawodach w Egipcie rzucił kulą na odległość 16,35 i 16,81 m. Pamiętam też, że mówił coś o szkole lub systemie Jośin (Yoshin ?). Nie bardzo wiedziałem, co to takiego, zresztą nie robiło mi to żadnej różnicy. Jako ciekawostkę mogę tylko dodać, że ojciec kilka razy pisał nazwę swego systemu jako YuYitsu, i też tak miękko wymawiał tę nazwę - Jujitsu. W trakcie swoich specjalistycznych szkoleń poznał m.in. rzadko spotykaną sztukę walki przeciwko psom (zwierzętom), której skuteczne działanie miałem kiedyś okazję zobaczyć, gdy potężny wilczur zaatakował ciężarną kobietę. Podobno, jednym z wymogów tego systemu była np. obrona przed atakiem kilku psów przy pomocy jednego drążka (kija) długości ok. 1 - 1,5 metra. Dodatkowym elementem szkolenia były techniki z nożem, jednak nie te dzisiejsze, nauczane jako techniki przeciw nożu. Wracając pamięcią do tego, o czym mówił i pokazywał mi ojciec, to co robił bardzo się różniło od dzisiejszych form wykonywania technik, np. dźwigni. Dużo w jego technikach było uderzeń i nacisków na punkty witalne.

Wracając do tamtego okresu, to pamiętam jak przez mgłę jak ojciec wspominał wtedy coś o niedawnej śmierci jakiegoś starego mistrza. Nie wiem o kim wtedy myślał, być może chodziło o zmarłego w 1969 roku założyciela aikido, mistrza Morihei Ueshiba (1883-1969). Jakiś czas później, w 1973 roku umiera Bruce Lee (1940-1973), a w naszej prasie ukazały się tylko lakoniczne informacje o jego dziwnej i tajemniczej śmierci. Historia ta mocno pobudzała moją wyobraźnię. Wzrosło zainteresowanie wschodnimi sztukami walki. Zacząłem dodatkowo ćwiczyć elementy akrobatyki, dużo pływałem oraz zainteresowałem się treningiem siłowym. Ta ówczesna "kulturystyka" odbywała się oczywiście w warunkach domowych. Razem z kilkoma kolegami próbowaliśmy dorównać ówczesnym idolom tych sportów. Miałem już chyba z czternaście lat kiedy ojciec pomógł mi zdobyć gdzieś pierwsze kimono i zaczęły się próby technik razem z kolegami. Już samo noszenie kimona dodawało "umiejętności". Pamiętam jak zrobiliśmy sobie wtedy pierwsze egzemplarze nunchako, pamiętam też nasze pobijane różne części ciała. Od trzech lat dodatkowo trenowałem także jazdę i ekwilibrystykę na monocyklach (jednokołowych rowerach).

We wrześniu 1975 roku próbowałem zostać zawodnikiem judo w opolskim klubie KS Gwardia, co jednak udało mi się dopiero w następnym roku na wiosnę. Pomógł mi w tym trener judo Longin Cholewa (1930-1988), znajomy mojego ojca. Wprowadził mnie w tajniki judo lecz miałem problemy z przestawieniem się na sportową formę walki, co przejawiało się częstym stosowaniem technik niedozwolonych w sportowym judo. Trenując judo zdobyłem stopień 1 kyu i startowałem kilkakrotnie w zawodach różnej rangi, ale nie osiągnąłem w nich imponujących sukcesów. Tak naprawdę, to nie byłem jakoś zaangażowany w sportową rywalizację i ćwiczyłem łącząc to co poznałem na treningach judo, z tym czego nauczył mnie ojciec, raczej dla samej satysfakcji ćwiczenia i poznawania czegoś nowego. Trener judo widział chyba moje rozterki, bo dość często pokazywał mi i tłumaczył różne zastosowania technik judo w samoobronie. Nagła śmierć ojca w 1978 roku pozbawia mnie dalszej możliwości poznawania jujutsu wg jego przekazu. Pozostaje mi tylko judo oraz samoobrona, którą demonstrował trener judo. W tym czasie próbowałem podstaw karate shotokan u pionierów tego stylu w Opolu, Przemysława Stankiewicza i Marcina Kozery, pierwszego posiadacza czarnego pasa w naszym regionie i jednego z sześciu pierwszych posiadaczy czarnego pasa w Polsce. To było całkiem nowe doświadczenie dla mnie, jeżeli chodzi o sztuki walki. Taki stan przeplatania się technik judo, samoobrony i karate trwał do roku 1983, kiedy to zostałem ponownie powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej.


Eryk Murlowski


Poprzednia Strona   Strona domowa